Pilchowice – Malezja przez Knurów Garść wspomnień z pierwszej ręki.

XV Szkolna Ekspedycja

Pilchowice – Malezja przez Knurów

Garść wspomnień z pierwszej ręki.

 

Była to dla was piętnasta przygoda poznawania świata  z plecakiem. Co zapamiętałaś z tej wyprawy? – pytamy Katarzynę Serafin autorkę relacji z wyprawy.

16 czerwca 2018 roku ruszyła XV odsłona Szkolnej Ekspedycji wspomina Kasia.. W tym roku obraliśmy jako kierunek urokliwą Malezję. Młodzi podróżnicy z dwóch szkół (Zespołu Szkolno-Przedszkolnego w Pilchowicach i Technikum im. I. J. Paderewskiego w Knurowie, pod opieką kierownika Adama Ziaji i Pauliny Skocz (nauczycielki języka polskiego ZS w Pilchowicach) mogli zobaczyć kolejny skrawek świata.

Jak wynika z Twojej relacji była Was tym razem spora gromadka

Cała ekipa składała się z 14 osób (z wliczeniem opiekunów). Skład: Weronika Ścieranka, Sara Sommer, Jakub Dzida, Magdalena Twardowska, Marta Werwińska, Katarzyna Serafin, Kacper Imiołek (wybrany młodzieżowym kierownikiem wyprawy), Agnieszka Żaba, Amelka Golec, Magdalena Hrynyszyn, Milena Błędzińska, Nikola Pieczka, Paulina Skocz (opiekun) i Adam Ziaja (kierownik wyprawy).

Opowiedz nam, czy procedura rozpoczęcia wyprawy odbywała się jak każe  tradycja, czy było tym razem nieco inaczej.

W czasie odprawy, która miała miejsce  14 czerwca w sali geograficznej w Pilchowicach został zaprezentowany zarys planu Ekspedycji oraz jej główny cel – odnaleźć rzadki kwiat Raflesji (Bukietnica Arnolda – największy kwiat na świecie), więc było jak zwykle dodaje Kasia. Przypomnę tylko, że roślina ta, może mieć nawet do metra średnicy, waży około 10 kilogramów i jest uznawana za największy kwiat na świecie. Kolejną niezwykłością jest jej zapach, który jest bardzo nieprzyjemny. Nie jest łatwo ją odnaleźć, tylko okoliczni mieszkańcy wiedzą gdzie rośnie. Wracając do pytania informuje młoda podróżniczka, jak zwykle rodzice po zapoznaniu się z programem ekspedycji podpisali ostatnie papiery i od tej chwili  rosło napięcie czego nie dało się ukryć. Jest to trudny moment szczególnie dla rodziców a także wychowawców, zdajemy sobie z tego sprawę, my z niecierpliwością oczekiwaliśmy  na czas rozpoczęcia naszej kolejnej przygody.

Ostatni moment i start skąd, i jak to się odbyło?

16 czerwca około godziny 6 rano na dworcu w Katowicach, to końcowy etap mając na myśli czas pożegnań z bliskimi, a zarazem początek ekspedycji. Tam na dworcu uczestnicy pożegnali się ze swoimi bliskimi, wymieniając ostatnie uściski. Nasz pociąg przyjechał punktualnie o 06:06, ruszyliśmy w drogę do Warszawy, rozpoczynając tym samym, naszą wielką przygodę! Około 10.30 byliśmy w stolicy naszego kraju. Trochę posiedzieliśmy na dworcu, po czym udaliśmy się autobusem miejskim na Lotnisko Chopina. Zabezpieczyliśmy bagaże, przeszliśmy odprawę i wsiedliśmy do samolotu w stronę Pekinu (lot trwał 9h). Na lotnisku w stolicy Chin byliśmy o 04.50 (czasu miejscowego),  tam spędziliśmy 10 godzin. Następny lot trwał około 7 godzin. W Kuala Lumpur wylądowaliśmy o  22.20 (również czasu miejscowego, +6h do czasu polskiego). Przeszliśmy kontrolę graniczną, odebraliśmy i rozpakowaliśmy bagaże, po czym rozbiliśmy mały obóz na terenie lotniska. W międzyczasie, gdy reszta umilała sobie czas grając lub śpiąc, pan Adam szukał transportu na południe Malezji.

Na jednym ze zdjęć widzimy waszą grupę na tle ciekawego napisu Melakka love, opowiedz coś więcej na ten temat;

Pierwszym miastem, które odwiedziliśmy była Malakka, gdzie znajduje się stary port handlowy. Dotarliśmy tam około godziny 8.30. Większość grupy zajęta była pilnowaniem bagaży  (zresztą,po chwili zasypiając), pozostali uczestnicy wyprawy udali się na poszukiwanie miejsca do spania. Po jakimś czasie, radość – udało się znaleźć pensjonat, gdzie z czteroosobowego pokoju, zrobiliśmy sześcioosobowy. Jednak było wygodniej, niż sami myśleliśmy. Niebawem wszyscy zapadliśmy w błogi sen, ponieważ różnica czasu zrobiła swoje. Po pobudce, to ważne bo na wyprawie nie ma, że się nie chce albo, jeszcze troszkę sobie podrzemię – nie ma to tamto, tak więc jak zwykle, szybka toaleta, i już po chwili byliśmy gotowi do odbycia krótkiego spaceru po mieście.  Następnego dnia postanowiliśmy już dogłębniej zwiedzić Malakkę. Oprowadzeni zostaliśmy przez Kubę i Sarę. Pokazali nam Plac Czerwony (nazywany tak, ze względu na dominujący tam kolor), kościół pod wezwaniem św. Franciszka Xaviera oraz robiący wrażenie Meczet na wodzie, gdzie kobiety nie tylko z naszej ekspedycji musiały ubrać tradycyjny strój muzułmanek. Mieliśmy także chwilkę na zrobienie małych zakupów na miejscowym targu.

Wspominacie w swojej relacji o piłce nożnej, i mistrzostwach świata. Powiedz coś więcej na ten temat;

Wieczorem (o 23 czasu miejscowego) oddaliśmy się emocjom sportowym, w tym celu wybraliśmy się do pobliskiego lokalu, by obejrzeć mecz Polska – Senegal. Trochę smutni, jednak dalej dumni ze swojego kraju wróciliśmy do hoteliku w rękach trzymając barwy Polski.

Rankiem 20 czerwca ruszyliśmy w drogę w stronę Singapuru. Po 40 minutowym spóźnieniu autobusu, znaleźliśmy się na dworcu w Malace, skąd mieliśmy bezpośredni transport do Singapuru. Na granicy Malezja – Singapur czekały nas kolejne odprawy i kontrole dokumentów. W kolejce do sprawdzania paszportów czekaliśmy mniej niż godzinę, a kierowca naszego busa powiedział, że poczeka góra 20 minut. Na szczęście mogliśmy skorzystać z kolejnych autobusów tej firmy.

Góra z górą się nie zejdzie, a Polak Polaka spotka wszędzie, czy to prawda, że tak było i tym razem?

Można tak powiedzieć wspomina Kasia. Podczas oczekiwania na spóźniający się autobus, poznaliśmy Agnieszkę i Adriana, którzy są w podróży dookoła świata, i to było bardzo miłe i wzruszające spotkanie. Gdy już byliśmy w centrum Singapuru, zaskoczyła nas ulewa, tym razem los oszczędził nam cierpień z tego powodu, mimo potwornej ulewy, która dosłownie zalewała ulice, szybko znaleźliśmy drogę do hostelu. Po zostawieniu bagażów, poszliśmy na małe zwiedzanie.  Po drodze rozkoszowaliśmy się azjatyckimi potrawami, niektórzy posługując się pałeczkami, co dla  kilku osób okazało się nie lada wyzwaniem! Chodząc po mieście byliśmy w szoku, widząc ogromne wieżowce, na których często można było dostrzec ogrody i zwisające rośliny z dachów. Zanim się spostrzegliśmy, było już ciemno. Usiedliśmy na ławkach, skąd mogliśmy podziwiać cudowny widok na Singapur nocą (Ten widok to bajka, polecam każdemu). Po zrobieniu kilku sesji zdjęciowych, wróciliśmy do hostelu. Drugi dzień spędziliśmy  na oglądaniu i zwiedzaniu Miasta Lwa. Zbiórka o 8, śniadanie na małej hostelowej stołówce (tosty z masłem lub dżemem) i w drogę! Zmierzając na China Town, wstąpiliśmy do Świątyni Zęba Buddy. Następnie poszliśmy na wyspę Sentosa, gdzie jest wiele parków rozrywki. Nas najbardziej interesowała tamtejsza plaża. Rozłożyliśmy ręczniki i większość osób wskoczyła do wody! Chłopcy mieli okazję pograć sobie w piłkę z nowo poznanymi znajomymi. Po plażowaniu poszliśmy w stronę Mariny (najbardziej luksusowej dzielnicy Singapuru), aby najpierw podziwiać panoramę Miasta Lwa w dzień, a po zmroku udaliśmy się na  pokaz laserów na wodzie (Kolejny widok zapierający dech w piersiach).

Następnego dnia mieliśmy zamiar udać się do Cameron Highlands, jednak w drodze do Kuala Lumpur z Singapuru mieliśmy małą awarię autobusu. Na dworcu byliśmy o 17.30, a ostatni przejazd był o 17.00. Zarezerwowaliśmy hotel przez dostępny Internet na dworcu,  wsiedliśmy do metra, zostawiliśmy bagaże i poszliśmy coś przekąsić.

Azja to kontynent słynący między innymi z produkcji herbaty, coś więcej na ten temat;

To prawda  wspomina Katarzyna. Odmienna od naszej kultura, arcyciekawa historia tego regionu świata, a także roślinność, przyroda i herbata, napój którego smakiem rozkoszuje się cały świat. To wszystko znajdziemy w Azji, tak więc O 12.00, 23 czerwca wsiedliśmy do autobusu, którym bezpośrednio udaliśmy się na Cameron Highlands (około 1400 m n.p.m.), gdzie uprawia się herbatę z pokolenia na pokolenie. Na miejscu zameldowaliśmy się około godziny 16. Następnego dnia wraz z przewodnikami, pojechaliśmy jeepami do motylarni, aby obejrzeć nie tylko motyle, ale również węże, patyczaki, a nawet szopy! Potem  udaliśmy się  na główne pola Cameron Highlands, na których dowiedzieliśmy się jak wygląda proces tworzenia herbaty, żeby przypominała taką, jaką widzimy ją na co dzień w opakowaniach. Po odwiedzeniu fabryki oraz spróbowaniu naparu, udaliśmy się w stronę Lasu Mszanego. Mieliśmy okazję podziwiać cudowne widoki na tysiące krzaków czarnej herbaty (i nie tylko) z wieży, która w nim się znajdowała oraz pospacerować  po rozległych platformach. Nasi przewodnicy zaczęli nam pokazywać również różne dzikie rośliny.  W tym samym lesie mieliśmy szukać naszego celu, czyli Raflezji, jednak zostaliśmy uświadomieni, że kwiaty są w trakcie rozkładania i obecnie wyglądają już bardzo źle. Przy okazji powrotu do hotelu, wstąpiliśmy na farmę truskawek. Po południu poszliśmy na spacer, aby zobaczyć okoliczne wodospady, następnie na kolację, a najbardziej wytrwali poczekali do 3 nad ranem, by obejrzeć mecz Polska – Kolumbia.

Kolejnego dnia autobusem, a później promem dotarliśmy na urokliwą wyspę Pangkor. Taksówkami pojechaliśmy na jej drugą stronę. Część osób została, a reszta poszła szukać miejsca do spania. Ostatecznie wylądowaliśmy w kilku domkach, gdzie z dwuosobowych łóżek, zrobiliśmy trzyosobowe. Zostawiliśmy nasze bagaże, po czym zjedliśmy w miejscowej knajpce smaczny posiłek, podczas którego, towarzyszyły nam Dzioborożce (ptaki). Wieczorem poszliśmy na pobliską plażę by zanurzyć się w bajecznej morskiej toni, a potem umililiśmy sobie wieczór grając w karty. Następny dzień spędziliśmy również na plażowaniu, bawieniu się w wodzie oraz graniu w siatkówkę. Niektórych pomimo używania kremów z filtrem, słońce chwyciło bardziej niż powinno ale co tam.  Nasz ostatni dzień na Pangkor rozpoczęliśmy jak zwykle śniadaniem, a potem popłynęliśmy motorówką na małą wysepkę, aby nieco ponurkować w maskach! Pod wodą mogliśmy zobaczyć wielkie ławice rybek oraz inne morskie zwierzątka.

Czy mogłabyś coś więcej powiedzieć o stolicy Malezji. Mieście,  w którym żyje nieco ponad 7 milionów mieszkańców pewnie jest co zwiedzać i z kim rozmawiać;

To prawda mówi Kasia. W tym celu następny dzień spędziliśmy w podróży do Kuala Lumpur. Dopiero 29 czerwca zaczęliśmy zwiedzać to cudowne miasto. Pobudka o 8, znów szybkie śniadanie i młodzi podróżnicy byli gotowi na nowe przygody! Na początku poszliśmy pod Petronas Tower, czyli aktualnie największe bliźniacze wieże na świecie (452 metry). Bilety na taras widokowy były za drogie na nasz budżet, ale to nas  nie powstrzymało(co głowa to rozum). Idąc kilkaset metrów dalej, wjechaliśmy na dach KH Tower, gdzie na dachu znajduję się basen (34 piętro). Na górze  z nieskrywaną radością wskoczyliśmy do wody. Niektórzy usiedli na ławkach, grając w karty. Po zrelaksowaniu się, zjechaliśmy na dół, mile żegnając się z obsługą (z wzajemnością). Kolejnym naszym celem było China Town, na którym można było zobaczyć niezliczone ilości podróbek znanych i luksusowych marek, typu Gucci, Louis Vuitton, czy Prada. Uczestnicy ekspedycji mogli poćwiczyć umiejętność targowania się, ponieważ niektórzy handlarze przesadzali z cenami. Potem poszliśmy na Merdeka Square, czyli główny plac w Kuala Lumpur. Wróciliśmy do naszego hotelu, a wieczorem, gdy było już ciemno podeszliśmy pod Petronas Tower, aby zobaczyć jak wyglądają po zmroku. Kolejny dzień zaczęliśmy od spakowania plecaków i pozostawienia ich przy recepcji, a potem przejechaliśmy pociągiem do Jaskiń Batu, gdzie znajduje się kompleks hinduistycznych świątyń. Do największej prowadzą schody, które mają aż 272 stopnie. W jaskiniach były różnorodne buddyjskie posążki. Przed całym zespołem znajduję się największy na świecie posąg Murugana. Potem wróciliśmy do Kuala Lumpur, żeby zobaczyć Narodowy Meczet, przed którym znów musieliśmy ubrać specjalne stroje, tym razem chłopcy również. Wróciliśmy do hotelu odebrać bagaże i ostatni raz spojrzeć na to cudowne miasto.

Jak Azja to Chiny, czy tym razem mieliście okazję coś zwiedzić w tym kraju.

Zaraz będzie i o tym, ale na samym początku było jak zwykle trochę stresu.

Na lotnisko przejechaliśmy najpierw metrem, a później autobusem. Tym razem także rozbiliśmy mały obóz. Na zmianę owijaliśmy taśmą plecaki, albo chodziliśmy się przebierać do toalety. Po przygotowaniu bagażów poszliśmy na odprawę. Niestety nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem i nasz lot został opóźniony o 5 godzin. Najbardziej zdenerwowała nas myśl, że możemy nie zdążyć zobaczyć Wielkiego Muru Chińskiego. Po odprawie (dalej zdenerwowanie) dostaliśmy kupony na darmowe jedzenie i poszliśmy zajeść stres. Rozłożyliśmy także karimaty, żeby móc wygodnie pograć w karty. Około godziny 04.40 wsiedliśmy do samolotu do Pekinu. (Można sądzić, że pojechaliśmy tak daleko tylko po to, by jeść i rozdawać karty na stole, ale często jest tak, że to jedyny sposób aby rozładować napięcie, bo precyzyjnie ułożony plan wyprawy, nagle zaczyna się walić. Dobrze jest wtedy usiąść, zamówić dobrą herbatę, a przy tym coś miejscowego przekąsić i wymieniać się przy tym poglądami planując ewentualną zmianę programu z przyczyn od nas niezależnych. Czasu na każdej z wypraw jest niewiele, podobnie jak pieniędzy, a tyle chciałoby się zobaczyć, opisać etc…

Tak więc  w Pekinie szybkie załatwianie wiz oraz przejazd metrem w stronę centrum. Tam szybka decyzja, czy wybieramy się na Mur, czy zwiedzamy coś  na mieście. Wybraliśmy jeden z Cudów Świata! Mur znajduję się 60km od Pekinu, jako transport wybraliśmy taksówkę . Zastanawialiśmy się jak podzielić grupę na trzy taksówki, jednak ostatecznie pojechaliśmy tylko na dwie, by w każdej był jeden opiekun. Po ponad godzinie, zobaczyliśmy upragniony Mur Chiński, który robił ogromne wrażenie! Weszliśmy na wysokie schody, gdzie na szczycie była sprzedawana woda (nie trzeba mówić, dlaczego). Stamtąd widoki były jeszcze piękniejsze! Zauważyć mogliśmy jak Mur ciągnął się jeszcze daleko, daleko od miejsca, w którym się znajdowaliśmy. Na tym obiekcie również były sesje zdjęciowe, tym razem w stylu „Kung Fu Pandy”. Czas nas gonił, więc wróciliśmy do centrum Pekinu. Była okazja spróbować chińskich przysmaków, czyli pierożków oraz truskawek polanych karmelem. W okolicznych sklepikach zaopatrzyliśmy się także w pamiątki oraz gadżety. Po małych zakupach, szybkim krokiem udaliśmy się, by zobaczyć Plac Tiananmen oraz Zakazane Miasto (niestety obie te rzeczy zza barierek i z oddali). Następnie wróciliśmy na lotnisko.

Zbliża się kres waszej wyprawy pewnie jak zwykle trochę żal było opuszczać ten bajeczny zakątek świata;

To prawda, lecz znów czekała nas kolejna zła wiadomość. Okazało się bowiem, że  lot z Pekinu do Warszawy opóźniony został o ponad 2 godziny. Jak zawsze nasza ekipa po raz kolejny rozbiła obóz. Bardzo ucieszyła nas wiadomość, że na tym lotnisku jest dostępna darmowa woda (w tym wrzątek, dzięki któremu mogliśmy zalewać ulubione dania, czyli zupki chińskie), ucieszył nas także znaleziony przez pana Adama prysznic, w którym mieliśmy okazję się odświeżyć. Większość osób po czasie zasnęła i dopiero obudziła się, kiedy czekał nas wylot.

Po 9 godzinnym locie, 2 lipca zameldowaliśmy się w Warszawie! Kontrola graniczna, szybki odbiór bagaży i spacerkiem na przystanek. Autobusem miejskim nr 175 udaliśmy się na Dworzec Centralny. Punktualnie o godzinie 10.30 przyjechał nasz pociąg, który zawiózł nas do Gliwic. To był niestety nasz ostatni wspólny etap podróży. W trakcie przejazdu, zabijaliśmy czas grając wspólnie w gry słowne. O godzinie 15.07 powitali nas szczęśliwi rodzice z banerami. Pożegnaliśmy się wspólnie i podziękowaliśmy sobie nawzajem za cudownie spędzone tygodnie.

Podsumowując, wszystko co dobre, szybko się kończy. Dla każdego uczestnika XV Szkolnej Ekspedycji wyprawa do Malezji była cudowną i niezapomnianą przygodą. Dzięki takim podróżom każdy z nas odkrył swoje nowe możliwości, a także miał okazję przełamać jakieś mniejsze lub większe słabości. Jeżeli dookoła jest tak wiele cudownych osób, to nawet ciężki plecak jest lekki jak piórko. Takie podróże zmieniają sposób patrzenia na świat, nie tylko młodych osób. Widząc biednego i bezdomnego mężczyznę, dopiero zrozumieliśmy jak wiele mamy u siebie na miejscu, a tego nie doceniamy, to także ważna lekcja. Często bywa, że jak wspomniałam trzeba nam szybko wspólnie podejmować często ważne decyzje, a więc umiejętność współpracy w grupie, poszanowanie dla towarzysza podróży, wzajemny dla siebie szacunek, tego wszystkiego uczymy się na miejscu, podczas każdej z wypraw. Często jest tak, że początkowo nawet nie zdajemy sobie sprawy, że znów nabywamy kolejną wiedzę o życiu, w ogólnym tego słowa znaczeniu. – Tak więc wszystko ma dla nas ogromne znaczenie, i jest tak samo ważne, zarówno wiedza poznawcza regionu, w którym akurat się znajdujemy, poznawanie ludzi, ich kultury, ale także współżycie i działanie w grupie, gdzie nie ma lepszych, silniejszych. Tam podczas odbywającej się ekspedycji wzajemnie się uzupełniamy, pomagając sobie, zawsze i wszędzie, nie zapominając przy tym, skąd przybyliśmy i staramy się godnie reprezentować swój kraj. To wszystko wychowuje i uczy – często także uczy pokory, i to także jest bardzo ważne. Jeszcze przez wiele długich miesięcy będziemy się dzielić naszymi wspomnieniami, czy zdjęciami z bliskimi, a tą naszą wielką przygodę będziemy pamiętać do końca życia. Na sam koniec naszego spotkania, przytoczę jedne z moich ulubionych cytatów: „Świat jest książką i ci, którzy nie podróżują, czytają tylko jedną stronę” ~ św. Augustyn.

 

Z Katarzyną Serafin, uczestniczką XV ekspedycji rozmawiał Tadeusz Puchałka dla portalu informacyjnego „Iknurow.pl